Można uważać, że rozpasana korupcja w Polsce jest wynikiem naszych wad narodowych i spadku po komunizmie, ale podobne zjawiska obserwuje się w innych krajach, które z komunizmem nie wiele mają wspólnego i są stawiane nam za wzór. Takimi krajami są np. Japonia, Niemcy czy Włochy, którymi wstrząsały i wstrząsają skandale korupcyjne. To właśnie niesamowity zasięg i skala korupcji politycznej we Włoszech i Japonii był jedną z głównych przyczyn, dla których te kraje postanowiły zreformować swoje systemy wyborcze. Mechanizm generujący korupcję tkwi w samej ordynacji wyborczej.
Rozważmy np. przepis art. 143 ust. 2 ustawy. Artykuł ten stanowi, że okręgowa lista kandydatów nie może zawierać mniej nazwisk niż liczba posłów wybieranych w tym okręgu. Oznacza to, na przykład, że w Warszawie, gdzie wybiera się 19 posłów, każdy partyjny komitet musi zgłosić co najmniej 19 kandydatów. Ten sam artykuł określa, że można zgłosić dwa razy tyle kandydatów. W efekcie każda partia przedstawia listę 38 kandydatów, chyba, że nie uda się znaleźć tylu chętnych. W ten sposób wyborca dostaje do głosowania broszurę zawierającą ok. 500 nazwisk, chociaż wybranych zostanie tylko 19.
Jak wiadomo, nigdy do tej pory nie udało się żadnej partii zdobyć nawet połowy mandatów sejmowych. Dlaczego zatem partia musi zgłosić w Warszawie co najmniej 19 kandydatów, a nie wystarczy na przykład 10? W Warszawie, w ostatnich wyborach, SLD uzyskał 8 mandatów, PiS – 5, PO – 4 a LPR – 2. Tym niemniej każda z nich, tak jak i wszystkie inne partie zgłosiły co najmniej 30. Po co? Odpowiedź jest prosta. Chętnych do tego konkursu jest wielu i każdy z nich jest gotów jakąś „składkę” wnieść. Ponieważ ludzie, nie znając tych kandydatów, głosują z reguły na pierwsze miejsca na liście, więc im wyższe miejsce tym wyższa „składka”. Oczywiście, „składka” nie musi mieć formy gotówki, „składać” można się i w inny sposób. Ponieważ zarówno samo umieszczenie na liście, jak i kolejność decydowane są przez „partyjnych baronów”, więc nic dziwnego, że to koło nich kręci się korupcyjna karuzela i to jest właśnie zarówno źródło, jak i podstawowy instrument ich władzy.
Jednym z elementów tej degeneracji jest omówiony wyżej korupcjogenny mechanizm, związany ze sposobem konstruowania partyjnych list wyborczych. Kiedy mamy tego rodzaju sytuację na samym początku procesu wyłaniania elity politycznej, wówczas wszelkie antykorupcyjne zapisy ustawowe pozostaną tylko na papierze.
Najważniejszym jednak skutkiem partyjnego systemu wyborczego jest scentralizowana, leninowska struktura partii politycznych, jakie ten system produkuje. Aby skutecznie wziąć udział w wyborach trzeba założyć partię polityczną, która będzie w stanie przekroczyć pięcioprocentowy próg wyborczy w skali całego kraju. Kampania wyborcza jest niesłychanie kosztowna, trzeba więc zdobyć odpowiednie fundusze. O tym, kto będzie kandydował i na jakim miejscu decyduje wąska grupa liderów partyjnych, a niekiedy po prostu sam Wódz. Efektem tego jest scentralizowana, hierarchiczna piramida. Powstaje partia, której dobór kadr można określić jako „System BMW”: bierny, mierny ale wierny. Podstawową cnotą członka partii jest lojalność i dyspozycyjność wobec partyjnego „naczalstwa”. Tego rodzaju struktura partyjna jest wierną kopią jej niedościgłego wzoru jaką była partia bolszewicka. I taką strukturę muszą, w tym systemie wyborczym, przyjąć wszystkie partie, obojętnie z lewa, z prawa czy ze środka.
Świetnej ilustracji tej sytuacji dostarczają wyniki pierwszych (2002) bezpośrednich wyborów wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Były to, jak wiadomo, inne wybory niż te w jakich wyłania się Sejm, pod wieloma względami przypominały one jednak to, o co nam chodzi, a więc wybory w JOW. W wyborach tych mandat uzyskiwał tylko ten kandydat, który zdobył największą ilość głosów. W tych wyborach zdarzyło się szereg razy, że zwycięzcą został członek SLD, ale taki, który bez zgody kierownictwa partyjnego założył swój własny komitet wyborczy. Taka sytuacja miała miejsce, między innymi, w Piotrkowie Trybunalskim, Prudniku i Paczkowie. Po wyborach wszyscy zostali usunięci z partii! Władze partyjne, zamiast się cieszyć z tego, że jej członkowie posiadają zaufanie i poparcie większości mieszkańców tych miast, wolały się ich pozbyć.
Przeciwnicy JOW często podnoszą zarzut, że my, zwolennicy tej koncepcji ustrojowej, jesteśmy przeciwko partiom politycznym. Ten zarzut jest typowym nieporozumieniem. Oczywiście, że JOW też prowadzą do powstania partii politycznych. W politologii znane jest Prawo Duvergera, według którego wybory w JOW przeprowadzane w jednej turze, jak w Anglii czy Ameryce, prowadzą do powstania systemu dwupartyjnego. Jeśli wybory w JOW przeprowadzać w dwóch turach, jak we Francji, to powstanie system zdominowany przez 3 lub cztery partie. Wybory w okręgach wielomandatowych zawsze produkują system wielopartyjny. Chodzi tylko o to, jakie to są partie? W Wielkiej Brytanii czy Kanadzie nikomu nie przyszłoby do głowy usuwać z partii burmistrza, który wygrał wybory i ma za sobą większość mieszkańców, taki krok byłby dla brytyjskiej Partii Pracy czy Partii Konserwatywnej krokiem samobójczym! Cała sztuka polityki w JOW polega na znalezieniu i przyciągnięciu do partii najlepszych, tych którzy mają szansę wygrać wybory w swoim okręgu, a nie dyspozycyjne miernoty, które tylko podlizują się naczalstwu.